DENKO - grudzień 2015
Witam Was serdecznie w ostatnim denku minionego roku! W grudniu bardzo się starałam zrobić noworoczne porządki na kosmetycznych półkach i podokańczać różne niedobitki, które zbyt długo tam zalegały - myślę, że udało mi się odnieść w tej kwestii sukces. Zapraszam na moje kosmetyczne pożegnanie starego roku :)
FLOS-LEK, Mineral Therapy, Dermowypełniający krem na dzień (50ml) oraz Odbudowujący krem na noc (50ml) - zawsze darzyłam markę Flos-lek pozytywnymi uczuciami, jednak mimo to byłam zaskoczona jak fajne są te kremy! Były absolutnie bezproblemowe w użytkowaniu, spełniały pokładane w nich przeze mnie nadzieje (tzn utrzymywanie odpowiedniego poziomu nawilżenia skóry, odżywienie jej) a krem na dzień dodatkowo świetnie nadawał się pod makijaż. To ciekawy i niedrogi duet, więc całkiem możliwe, że jeszcze się spotkamy :)
DIY, Serum do cery mieszanej - to kolejny z kosmetyków, który otrzymałam w wakacje, wtedy też udało mi się go "wykończyć", tylko jakimś cudem ukrył się na półce i nie został przeze mnie przedstawiony w żadnym z dotychczasowych denek. Świetnie się sprawdzał a ja zawsze, gdy mam taką możliwość chętnie sięgam po robione własnoręcznie kosmetyki :)
URIAGE, Isoliss, Roll-on pod oczy (15ml) - niezły krem pod oczy w tubce z kulką. Trochę nie miałam cierpliwości do tego roll-onu ale w żaden sposób nie przeszkadzało mi to w użytkowaniu kremu. Dobrze nawilżał skórę, nie podrażniał, nie powodował łzawienia, wchłaniał się szybko w związku z czym był odpowiedni pod makijaż. Jednak jego główną cechą było to, że po prostu nie chciał się skończyć :) Jest mega wydajny, więc to korzystny nabytek.
BANIA AGAFII, Odmładzająca maska do twarzy z mlekiem łosia (100ml) - maseczka, która bardzo dobrze sprawdziła się w przypadku mojego typu cery (mieszana) jak i mojej drugiej połówki (alergiczna). Nie uczulała, nawilżała i odprężała cerę, nadawała jej przyjemną gładkość i zdrowy wygląd. Oprócz tego muszę wspomnieć o przepięknym zapachu i mega wydajności - nie pamiętam, na ile aplikacji wystarczyło nam to 100ml, ale było to wiele razy. Biorąc pod uwagę cenę tej maski (jakieś 5-6zł) jest o wiele bardziej opłacalnym zakupem niż typowe maseczki saszetkowe - no i w działaniu jest od nich lepsza.
LIRENE, Nawilżanie, Maseczka samowchłaniająca z wyciągiem z wiśni z Barbados (10ml) - spodobało mi się w niej to, że nie trzeba jej zmywać, po prostu się wchłania, możemy pozostawić ją na twarzy np na noc. Bardzo przyjemnie nawilża i odżywia cerę, widać różnicę po jej użyciu.
SORAYA, Hot chocolate, Czekoladowa maseczka do twarzy (5ml) - tę maskę lubię przede wszystkim za jej przepyszny zapach :) Śmiesznie wygląda się z taką czekoladową paciają rozmazaną na twarzy, ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Ma działanie nawilżające oraz (przez zapach :) relaksujące i poprawiające nastrój, zatem kupię ją ponownie gdy tylko gdzieś ją zdybię ;)
Dr VAN DER HOOG, Big Fun Bubblegum mask (8ml) - o tej holenderskiej maseczce już pisałam przy okazji cyklu Zagraniczna Kosmetyczka. Była przyjemna, jednak gdy będę mieć możliwość kupić produkty tej firmy zapewne sięgnę po coś, czego jeszcze nie znam.
URODA, Melisa, Tonik bezalkoholowy (200ml) - tonik był w porządku... tylko w porządku. Nadawał się do codziennego tonizowania twarzy, jednak poza tym nie odczułam żadnych spektakularnych efektów, ale wad również nie. Ot, neutralny średniaczek. Jeśli nie będę mieć nic innego pod ręką to może jeszcze do niego wrócę.
BEBEAUTY, Nawilżający płyn micelarny (200ml) - czy tylko ja mam wrażenie, że te micele się zmieniły? I to nie na lepsze. Po jego użyciu zaczęły mi trochę łzawić oczy, wydaje mi się również że i makijaż zmywa nieco mniej skutecznie, niż wcześniej. Musiał się zmienić skład lub producent, jednak nie mam starej butelki by to porównać. W związku z tym nie kupię tego płynu już więcej, mimo że kupowałam regularnie.
ZIAJA, Liście manuka, Pasta do głębokiego oczyszczania twarzy (75ml) - jeśli chodzi o zachwyty nad serią Manuka to byłam w zdecydowanej opozycji. Miałam już tonik oraz żel do mycia twarzy i zupełnie nie rozumiałam, co ludzie w nich widzą - były to totalne zwyklaki, a tonik na dodatek wkurzał głupim dozownikiem. Jednak tę pastę uważam za najmocniejszy punkt całej linii tych kosmetyków - ale nie ze względu na obiecywane działanie przeciw zaskórnikom, tylko po prostu dlatego, że jest to bardzo porządny peeling. Zgodnie z nazwą ma konsystencję pasty (i to białej, jak pasta do zębów ;) i świetnie złuszcza cerę. Trzeba jednak pamiętać, że jest to dość mocny peeling i z pewnością nie nadaje się dla osób z wrażliwą lub naczynkową skórą.
NIVEA, Hawaiian flower & oil (250ml) - płyn dobrze mył, nie wysuszał, miał ciekawą konsystencję, był wydajny ale... w przypadku kosmetyków kąpielowych po prostu muszę mieć coś, co prześlicznie pachnie. Ten żel pachniał w porządku, ale nie było to nic szczególnego, poza tym zapach był mało intensywny i krótkotrwały. Na rynku jest taki wybór produktów, które wręcz powalają pięknym aromatem, że nie widzę powodu bym miała do niego wrócić.
ISANA, Sommer dusche mit mango extrakt, 300ml - znana i lubiana Rosmannowska Isana, a ściślej mówiąc limitowana edycja tej marki. Jak wszyscy wiedzą, mają żele bardziej i mniej udane, ten akurat zaliczam do fajnych - pachniał owocowo, zgodnie z nazwą - wakacyjnie. Chętnie sięgam po nowe wersje zapachowe tych żeli, są tanie jak barszcz i szeroko dostępne, a od jakiegoś czasu oprócz ciekawych zapachów trafiają się też przyciągające wzrok opakowania. Kupię ponownie - kolejną limitkę :)
PURE BODY LUXURY, Peony Blossom Body Scrub (180ml) - co mnie podkusiło, żeby kupować peeling za 3zł, no CO?! Chyba to, że w tej cenie spokojnie można dorwać prosty lecz przyzwoity, kąpielowy kosmetyk (np patrz wyżej). Tym razem jednak trafił mi się produkt beznadziejny pod każdym względem, od opakowania zaczynając, po konsystencję, zapach, ilość drobinek (gdyby nie napis, nie wpadłabym na to że to ma być peeling). Paskudztwo, nigdy w życiu nie sięgnę po żaden wyrób tej firmy. A to "luxury" w nazwie marki - cóż za chore poczucie humoru... :P
DOVE, Purely pampering, Suchy olejek do ciała (150ml) - znalazłam go w moim pierwszym Joyboxie i był jednym z produktów, które zdecydowanie przyczyniły się do mojej dobrej opinii o tych pudełkach. Lubię suche olejki, ten wyjątkowo nie jest umieszczony w buteleczce z rozpylaczem, ale i tak nie narzekam na zastosowane opakowanie, gdyż było całkiem wygodne. Sam olejek dobrze pielęgnował skórę, szybko się wchłaniał i przecudownie pachniał! To wydajna rzecz, więc można się skusić. Chętnie do niego wrócę.
HERBAMEDICUS, Pferdebalsam, Maść końska rozgrzewająca (500ml) - to obowiązkowy produkt u mnie w domu, stosuję na wszystkie sportowe i niesportowe kontuzje/obolałe mięśnie czy bóle reumatyczne. A z resztą - dużo więcej napisałam o niej TUTAJ, więc zainteresowanych tam odsyłam. Krótko mówiąc - skuteczny produkt.
DELIA, Body butter anti-cellulite (200ml) - bardzo lubię to masło, zużyłam już któreś z kolei opakowanie i jeśli będzie okazja, kupię je znów. Uwielbiam je za zapach oraz świetny skład. TUTAJ napisałam jego pełną recenzję.
ISANA, Plastry z woskiem do depilacji oraz VEET, Suprem' Essence - musiałam je "zdenkować", bo by się przeterminowały, a do tego staram się nie dopuszczać. Sprawdzały się fajnie i mimo różnicy w cenie - niemal identycznie, jeśli chodzi o skuteczność i wygodę użycia. Jednakże od dłuższego czasu przerzuciłam się na kremy depilacyjne, więc nie wiem czy kiedyś jeszcze po te plastry sięgnę - chyba, że coś mi się odwidzi ;)
JOANNA, Sensual, Krem do depilacji - chyba jedyny raz w tym roku, a może i nawet w ciągu ostatnich paru lat, jakiś kosmetyk mi się przeterminował. Użyłam raz tego kremu, sprawdzał się tak samo jak wszystkie inne - czyli dobrze, a potem gdzieś mi się zapodział i muszę go wyrzucić. Kremy tego typu kupuję regularnie więc również po ten zapewne sięgnę ponownie.
MARION, Detox Hairline, peeling + szampon (23ml) - po ten duet sięgnęłam wyłącznie z ciekawości, ponieważ rzadko w drogeriach trafiam na jakiekolwiek peelingi do skóry głowy (a konkretnie, to póki co widziałam tego typu produkt jedynie w asortymencie marek rosyjskich). Ten peeling różni się od mojego ulubionego z Planeta Organica przede wszystkim konsystencją - jest bardziej zbity, gęstszy, ciężko się go rozprowadza po skalpie. Mimo tego chętnie bliżej bym się mu przyjrzała, ale tylko wtedy, gdy firma zdecyduje się wypuścić go w jakimś większym opakowaniu - saszetka to za mało, by cokolwiek powiedzieć; szczerze mówiąc dla mnie była zbyt mała nawet na jedną, porządną aplikację. Szampon z kolei był ok, nic nadzwyczajnego. Stąd i po saszetkę już więcej nie sięgnę, jednak na pewno kupię jeśli pojawi się sam peeling.
VENITA, 1-Day Color, Morska fala (50ml) - uwielbiam mieć włosy w takim kolorze :) Ten spray spełnił moje oczekiwania, a nawet nieco je przerósł. Przede wszystkim kolor jest naprawdę intensywny, neonowy wręcz. Można go stosować nawet na ciemnych włosach, choć najlepszy efekt w takim przypadku będzie, gdy najpierw użyjemy białego sprayu jako bazy (tak zaleca producent). U mnie kolor trzymał się parę dni, oczywiście stracił na intensywności ale jednak był widoczny. W przeciwieństwie do podobnych, jednodniowych pianek koloryzujących, ten spray nie skleja włosów i nie robi z nich skorupy. Do tego jest tani i ma sporo kolorów w ofercie - mam zamiar poznać większość z nich :)
PROFARM LĘBORK, Pokrzepol, Maska do włosów, 300ml - dosyć przyjemna maseczka o działaniu nawilżającym. Świetnie się sprawdza jeżeli zdarzy nam się przeholować z olejowaniem, po jej nałożeniu włosy z powrotem są wolne i lekkie. Sama w sobie jednak użyta w nieodpowiedni sposób (czyli za dużo lub też przy skalpie) może powodować obciążenie. Ogólnie fajna, mogę sięgnąć po nią ponownie :)
BIQOIL, Olej kokosowy extra virgin tłoczony na zimno, nierafinowany, 500ml - ten słój zużyłam głównie na włosy, choć oczywiście nie tylko, bo kokos ma milion zastosowań :) Najfajniejsze efekty (oprócz włosów) widziałam po stosowaniu na skórki/paznokcie dłoni oraz do pielęgnacji stóp. Ten olej na pewno kupię ponownie (szczerze mówiąc to już kupiłam), ponieważ to niezbędny element nie tylko w mojej kosmetyczce, ale przede wszystkim w kuchni.
ANTIDRAL, Bloker w kulce (50ml) - wiele razy kupowałam już bloker tej firmy, w działaniu nie odbiega od tych najdroższych typu Etiaxil, a jest od nich sporo tańszy. Jest to silnie działający produkt, używam go raz w tygodniu, na co dzień stosuję zwyczajne kulki.
WELLREAL, Rumiankowy krem do rąk, 100ml - krem, jakich wiele. Działanie ok, nie tak solidne jak np Isana z urea, jednak do codziennych zastosowań był w porządku. Wolę ładniej pachnące kosmetyki tego typu, więc raczej już do niego nie wrócę.
PARODONTAX, Pasta do zębów - kupiłam ją w celu zabierania na wyjazdy, bo to miniaturka. Nie spodziewałam się jednak, że będzie mieć tak dziwny kolor i dosyć nieprzyjemny smak. Po jej użyciu wcale nie czułam świeżości. Jest to pasta specjalistyczna, do stosowania w konkretnym celu i być może dlatego jej walory ogólnoużytkowe są takie sobie. Ja w każdym razie nie zdzierżę i nawet nie dam rady zużyć jej do końca.
MARIZA, Puder sypki ryżowy - to już któreś opakowanie tego pudru, które wykończyłam i jestem pewna, że nie będzie ostatnie. Cieszę się, że teraz tyle różnych marek ma w ofercie sypkie pudry wykończeniowe - pamiętam, że kiedyś wcale te produkty nie były tak popularne a poza tym dużo droższe. Dla mnie dobry sypaniec to podstawa - zwłaszcza, że zazwyczaj są one w bardzo jasnych (białych) kolorach, które teoretycznie mają znikać na twarzy, w praktyce jednak troszkę je widać, a mnie to akurat odpowiada.
Próbek również sporo udało mi się zdenkować w ubiegłym miesiącu :) Na uwagę zasługuje tutaj przede wszystkim balsam do włosów Sylveco, który mam zamiar sobie sprawić oraz bardzo obiecujące kremy Vis Plantis.
Uff, dotarliście do końca? Cieszę się, że udało mi się godnie pożegnać stary rok i obiecuję w 2016 równie zawzięcie denkować! A jak u Was sprawa wygląda?